W czwartek jedziemy z Baleyem do weterynarza.
Ustalony termin ewentualnej operacji
zbliża się nieuchronnie.
Boje się o niego.
Już raz walczył o swoje życie,
kiedy to po śmierci swojego Akity-przyjaciela Paula,
położył się na jego grobie i...
z żalu, tęsknoty
przekręcił się mu żołądek.
Wtedy udało się Go uratować.
Szybka operacja, nasza opieka
pomogła Mu wylizać się z dołka.
Prawie do roku nie było z Baleyem za ciekawie.
Na szczęście udało się mu pomóc.
I teraz to raczycho.
I znów strach, obawy czy da się to cholerstwo zoperować???
Czy uda się mu pomóc???
Czy życie ma dla niego jeszcze fajnych kilka lat???
By mógł nadal cieszyć się z Nami
i żyć,biegać, bawić się i kochać.
Jeśli nie będzie przerzutów na organach
to operować go będzie
moja kochana przyjaciółka.
To jedyna pociecha,
że będzie w dobrych rekach.
Ja sama nie będę w stanie asystować.
20 lat tego nie robiłam.
I te emocje, które mogą ściąć mnie z nóg.