Przyjaciółka S poprosiła mnie o popilnowanie swojego pierworodnego. Chłopczyk wtedy miał niecałe dwa miesiące.
Był nakarmiony, utulony, ucałowany i ukołysany do snu.
Moje - wtedy młode i pewne siebie spojrzenie - nie widziało żadnego zagrożenia. Wszystko wydawało się takie oczywiste i naturalnie łatwe.
S wyszła cichutko zamykając drzwi swego domu. Wsiadła w malucha i ... dzieciak w ryk.
Co ja nie robiłam.
Pielucha - czysta.
Brzusio - pełny.
Głaskałam, kołysałam, tuliłam, całowałam i nic.
Płacz był tak nieszczęśliwy, że aż serce wyrywało.
Mijały chwile...strasznie długie chwile.
Myślałam co dalej. Nie chciałam dzwonić po moją S. Wiedziałam, że to wyjście na kilka godzin do pracy było strasznie dla niej ważne.
I tak biegając z pokoju do pokoju z płaczącym chłopcem wpadłam na pomysł.
Cycek!!!!!!!!!!!
On potrzebuje ciepła cycka.
I tak nastąpiła ewolucja mojej postawy.
,,Na granicy szaleństwa, w ogrodzie obłędu wychyliłam nieśmiało twarz zza zakrętu" i nastąpił spokój i wytchnienie.
Cycek w ręku to było zbawienie :)